Ćwierć wieku temu na wyspie Fidżi jej czarni autochtoni, będący już w mniejszości, zbuntowali się przeciw rządom hinduskiej napływowej większości. Jedni i drudzy mieli własną mowę, własny świat myśli i tradycji; współistnienie było trudne, zrozumienie niemożliwe. Jak wyjść z takiego kryzysu? Czy istnieją środki prawne, które by to mogły nakazać, narzucić? I z jakim skutkiem? Czy można zbudować jakiś most współpracy między ludźmi, których tyle rzeczy dzieli: język, religia, tradycje, interes? I czy trzeba zrezygnować z własnej tożsamości, żeby móc pogodzić się z istnieniem cudzej?
Bywa, że w rodzinie albo w jakimkolwiek innym środowisku ludzie nie rozumieją się wzajemnie, jakby mówili różnymi językami. Startują każdy z innych oczywistości, nadają tym samym słowom różne znaczenia. Czy można zbudować jakiś most życzliwości między nimi?
Powieściowy kraj Midżi jest siedliskiem takich problemów i poletkiem doświadczalnym takich dążeń.